30 marca 2012

Loafers

Jeszcze zimą, kiedy lordsy zaprezentował popularny internetowy sklep DeeZee, byłam nimi zachwycona. Uwielbiam balerinki, a oto pojawiła się ich nowa, ciekawa odmiana. Lordsy nie dołączyły wtedy jednak do mojej obuwniczej kolekcji. Tak naprawdę to nie dołączyły nadal.

Zeszłej wiosny bloggerki oszalały na punkcie tzw. jazzówek. Na ulicach można je było spotkać na stopach co drugiej dziewczyny, a projektanci butów prześcigali się w wymyślaniu nowych wzorów tego modelu. Jak jednak powszechnie wiadomo - moda ulega zmianom.

W tym roku jazzówki zostały wyparte przez mocno lansowane na blogach lordsy. W Internecie na buciki przypominające kapcie Ludwika XIV można się natknąć na niemal każdym modowym blogu. Jak jest w "szarej rzeczywistości" miast? Muszę przyznać, że nie spotkałam ich za wiele. W mojej szkole mają je dokładnie dwie osoby (tak, jestem w stanie to zauważyć :).

Tak czy inaczej, cieszę się, że powstrzymałam się z ich kupnem kilka miesięcy temu. Teraz zapewne żałowałabym tego zakupu, bo lordsy nie są butami, które przetrwają dłużej niż jeden sezon. Czy nadal mi się podobają? Większość modeli zdecydowanie nie. Brokatowe, z ćwiekami, frędzlami i srebrną naszywką w kształcie korony raczej do mnie nie trafiają. Z kolei soczyste kolory takie jak czerwony, zielony czy indygo przypominają bardziej obuwie domowe niż zewnętrzne. Jeżeli miałabym wybrać którąś z par, postawiłabym na model w panterkę.



24 marca 2012

One for the Money

Z reguły nie oglądam innych filmów niż komedie romantyczne. O ile przechodząc przez salon do kuchni coś lecącego w telewizji mnie nie zainteresuje (a było już wiele takich dzieł niebędących romansidłem, których tytułów nie potrafię jednak przytoczyć) albo mój ukochany postawi na swoim i puści mi "Psy", "Psy 2" czy inny film tego pokroju. Bo to przecież komedia romantyczna. Będąc sama jakoś nigdy nie potrafię się przełamać, by puścić coś ambitniejszego. Płytkie, wiem.

Katherine Heigl nie lubię. Może inaczej - lubię ją średnio. Nie znosiłam jej w Grey's Anatomy, za to pokochałam w Life as We Know It. Dzisiaj obejrzałam One for the Money. Tytuł zachęcający, sympatyczny plakat, fabuła wydaje się w porządku... idealny film na przerwę pomiędzy kartkowaniem notatek z historii a liczeniem stereometrii.

Nie mogę powiedzieć, aby całość powaliła na kolana. Ale czego się można spodziewać po komedii romantycznej? Fenomen tego gatunku polega tym, że zakończenia można się domyślić maksymalnie po pierwszych dziesięciu minutach oglądania. Tak było i w tym przypadku.

Fabuła generalnie bardzo podobna do The Bounty Hunter, który uwielbiam. Ostatecznie jednak Heigl wypadła dużo gorzej od Jennifer Aniston (która mimo tego, że nie przejawia szczególnych aktorskich zdolności jest genialna), a Gerard Butler jest zdecydowanie przystojniejszy od Jasona O'Mara.

Oba filmy nie różnią się za wiele - jeden z bohaterów podejmuje pracę jako łowca nagród, nagrodą do złapania jest natomiast bohater drugi, z którym bohater pierwszy ma wspólną przeszłość. Film ogląda się po to, by dowiedzieć się w jakich okolicznościach dojdzie do ich pierwszego pocałunku. A że do niego dojdzie można się domyślić oglądając plakat promocyjny.
Kobieta nienawidzi mężczyzny, mężczyzna nienawidzi kobiety, nienawidzą się wzajemnie, na końcu lądują w łóżku. Ot, cała filozofia.

Podsumowując, One for the Money jest całkiem przyjemny w oglądaniu, jednakże nieco nużący. Ostatecznie starcie tych dwóch filmów wygrywa dla mnie Jennifer Aniston i The Bounty Hunter. Może poprzez sentyment do aktorki, a może dlatego że podczas oglądania nie zmieniałam pozycji kilkanaście razy, nie urządzałam wycieczek do kuchni co dwadzieścia minut i nie przeglądałam w międzyczasie Pudelka.


18 marca 2012

Tak o.

Nigdy nie wiem co napisać w pierwszym poście nowego bloga, a zmagałam się z tym dylematem już wielokrotnie. Blogów bowiem prowadziłam w swoim niedługim życiu sporo. Większość z nich zawierała moje "dzieła" literackie, tj opowiadania. Niektóre były o ciuchach i modzie, a jeden nawet poświęciłam na swój osobisty pamiętnik. O czym będzie ten? Jeszcze nie wiem.


Spodziewam się, że w dobrym guście jest przedstawienie swojej osoby, aczkolwiek każdy może wejść sobie na mój profil i zdobyć podstawowe informacje. Aleksandra powinno wystarczyć.


Najprawdopodobniej owy post jest ostatnim w tym miesiącu, a może nawet i roku. Otóż w moim zwyczaju jest znikanie i pojawianie się po dłuższym odstępie czasowym, co wcale nie jest korzystne dla bloga. Dlaczego? Ot tak, tematyka zaczyna mnie nudzić. Dlatego ta strona będzie o wszystkim i o niczym. Jak mnie najdzie ochota to napiszę :)

A sądzę, że nie najdzie, bo zniechęca mnie brak komentarzy, których tu raczej nie zobaczę z bardzo prostego powodu - nie robię absolutnie nic, aby je zdobyć. No i przekonałam się już wielokrotnie, że pierwsza notka nigdy nikogo nie porywa. Dlaczego? Nikt jej nie czyta :D